IMG_0994

Karliki, Karolinki, Gwarkowa Perć i nie tylko

Dziś ponownie wybierzemy się w Góry Opawskie i przejdziemy niebieskim szlakiem między Jarnołtówkiem a Pokrzywną. Przekonasz się, że to naprawdę ciekawa propozycja – na stosunkowo krótkiej trasie (tylko około 10 km) trafimy na całą masę atrakcji. Aż dziw, że udało się je tak upchać! Podobno ktoś kiedyś powiedział, że to taka namiastka wędrówek po górach wysokich i chyba coś w tym jest. Laski, skałki, stawy, widoczki, a nawet 11-metrowa drabina – zapewniam, że nie będziesz się nudzić.

Rzeczona drabina. Prawie jak Schody do Nieba. Prawie.

Warto też wspomnieć, że szlak nie jest bardzo wymagający – trafimy na kilka trudniejszych podejść, ale nie jest to nic, z czym nie dalibyśmy sobie rady. Większość trasy jest dość łagodna i bez problemu przejdą nią nawet dzieci i osoby o słabszej kondycji. Zaopatrz się tylko w wodę i jakiś prowiant – po drodze trafisz na sporo miejsc, w których można odpocząć i zjeść coś dobrego, podziwiając piękno krajobrazu.

A więc w drogę! Szlak tworzy nam zgrabną pętelkę, możemy więc ruszać, skąd nam pasuje. Ja ostatnim razem startowałam z Jarnołtówka i taki wariant tutaj przedstawię. Możesz też jednak wyjść z Pokrzywnej albo również z Jarnołtówka, ale od drugiej strony. Możliwości jest naprawdę sporo.

Jedna z licznych skałek, na które trafimy po drodze. To naprawdę ładna skałka.

Na start dostajemy trochę w tyłek – czeka nas mała droga pod górkę, ale w końcu jesteśmy w górach, to zobowiązuje. Po drodze mijamy między innymi imponującą skałę, do której przybito tablicę upamiętniającą ludzi poległych w walce za ojczyznę podczas II wojny światowej. A jeśli już się zmęczysz, czeka na Ciebie stół i ławeczki – idealne, żeby na chwilę usiąść, złapać oddech i zastanowić się, czy idziesz dalej, czy jednak lepiej czujesz się na nizinach.

Obiecane ławeczki – dowód, że nie zmyślam. I wspomniana tablica pamiątkowa. Ktoś nawet złożył pod nią kwiaty.

Jeśli uznasz, że idziesz dalej, brawo – przed Tobą jeszcze wiele atrakcji. Podążając szlakiem, trafisz wkrótce na urokliwe skały Karliki. To ciekawe miejsce z niezłym punktem widokowym, możesz więc zrobić sobie przerwę, oczywiście w celu kontemplacji krajobrazu, a nie żeby rozpaczliwie złapać oddech. Oddech jednak też złap, tak dyskretnie, bo za chwilę czeka nas dalsza droga.

Tabliczka przy Karlikach. Do Piekiełka już tylko 25 minut. Chyba że masz bardzo słabą kondycję, to pewnie już czujesz się jak w piekle.

Bardzo wdzięczna skałka i punt widokowy.

Jeszcze więcej Karlików.

Dalej ścieżka wiedzie przez las. Ma się wrażenie, że zza drzewa zaraz wyskoczy jakiś elf. Albo chociaż Królewna Śnieżka i pięć sarenek. Czy jak to tam było.

Od Karlików niedaleko już do Piekiełka. O tym miejscu opowiadałam już we wpisie poświęconym Biskupiej Kopie, tu wspomnę tylko jeszcze raz, że według legendy znajdują się tam wrota piekieł. Ja jednak tego nie potwierdzam. Byłam tam kilka razy i albo diabły zwęszyły problem i nie chciały mnie wpuścić, albo wejścia do piekła tam po prostu nie ma. Obstawiam pierwszą wersję. (No dobra, żeby nie było, oficjalnie Piekiełko jest pozostałością po kamieniołomie, ale to ta nudniejsza wersja wydarzeń).

Kolejna wizyta w Piekiełku. Dobijam się, dobijam i nadal nie chcą mnie wpuścić.

Gdy już przywitasz się z diabłem, możesz iść dalej. Dzieli Cię już tylko około 10 minut od jednej z największych atrakcji tego regionu, czyli Gwarkowej Perci. Robi ona naprawdę spore wrażenie i w niewielkich Górach Opawskich pozwala poczuć się niemal jak na alpejskim szlaku. No dobra, może trochę przesadzam, ale i tak warto tam doczłapać.

Po drodze mijamy taką „atrakcję turystyczną”. Jak widać po dacie na zdjęciu, ta tabliczka wyglądała tak już w 2017 roku. Gdy w 2021 roku odwiedziłam to miejsce ponownie, nadal tak wyglądała. Pewne rzeczy, jak widać, się nie zmieniają.

Gwarkowa Perć to sztuczne odsłonięcie skał – również jest pozostałością po kamieniołomie. Skąd wzięła się jej nazwa? Perć w gwarze góralskiej to półka skalna, a gwarek to nazwa dawnego górnika. Skały, dawny kamieniołom, górnicy – wszystko się zgadza. To niezwykle malowniczy teren i bardzo interesująca trasa. Znajdziemy na niej metalową, aż 11-metrową drabinę, która pozwoli nam wejść na skałę lub, jak w naszym przypadku, z niej zejść. Można też obejść ją naokoło, ale po co – tak jest ciekawiej. I chyba wygodniej.

Słynna drabina. Obowiązkowo z „instrukcją obsługi”. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czym właściwie jest drabina, już nie musicie – odpowiedź macie tutaj. Ale czy udało się uchwycić samą istotę drabiny?

Czytając o Gwarkowej Perci, trafiłam też na informację, że w 2019 roku drabinka miała podobno jakieś problemy z prawem. Nie, nie piła wódki w parku ani nie rysowała brzydkich obrazków na murach. Okazało się, że jak sobie stoi na swoim miejscu od 1985 roku, tak nie ma żadnego atestu i stoi nielegalnie. Pojawił się nawet pomysł jej zlikwidowania, ale jak wiadomo, ludzie i tak by tamtędy chodzili, kwestię bezpieczeństwa mając w głębokim poważaniu. Nasza 11-metrowa kryminalistka została więc przejęta przez miejscowy oddział PTTK, przeszła resocjalizację i wróciła na łono społeczeństwa, tym razem z oficjalnym regulaminem nazwanym przeze mnie roboczo “instrukcją obsługi drabiny”.

I kolejne skałki. Skałek tu dzisiaj dostatek.

Gdy już nacieszymy się Gwarkową Percią, możemy ruszać dalej. Podążając za oznaczeniami niebieskiego szlaku, wkrótce trafimy na Dolinę Bystrego Potoku. Znajdziesz tam liczne wiaty z ławeczkami – to doskonałe miejsce, żeby odpocząć przed dalszą wędrówką. Polecam przysiąść na chwilę i coś przekąsić.

Raj dla zmęczonego turysty.

W Dolinie znajduje się też śliczna kapliczka polowa. Podobno w wakacje odprawiane są tu niedzielne msze, można też wziąć udział w pasterce i święceniu pokarmów w Wielką Sobotę. To miejsce niewątpliwie ma swój urok i jest idealne na chwilę zadumy.

Jest i kapliczka. Jak się przyjrzysz, to zobaczysz ciekawy szczegół – coś poszło nie tak z nogami Jezusa. Cud? Wątpię. Raczej „cud” wandalizmu.

Siły zregenerowane? To ruszamy dalej. Po krótkiej wędrówce znajdziesz się w pobliżu Zaginionego Miasta Rosenau. To taki park rozrywki i edukacji, w którym podobno jest dużo ciekawych atrakcji. Piszę “podobno”, bo gdy byłam tam jeszcze kilka lat temu, niezbyt mi się podobało. Większość “atrakcji” była albo w stanie pozostawiającym wiele do życzenia, albo w ogóle nie działała, a pozostałe były ciekawe tylko z nazwy. Może przez ten czas coś się zmieniło i teraz jest już w porządku, ale wtedy nie wyglądało to zbyt dobrze.

Podczas mojej ostatniej wizyty w tych stronach odkryłam, że w Rosenau pojawiły się strusie. Nie wiem, czy dobrze to widać, ale na tabliczce na płocie jest napisane, że strusie są płochliwe i lubią ciszę. I jak tak sobie myślę, to wychodzi na to, że jestem strusiem.

Zdecydowanie bardziej podobało mi się położone nieopodal Łowisko na Wyspie. Można było tam coś zjeść i napić się piwa, podobno jest też możliwość łowienia ryb. Dla mnie najciekawsze było jednak stado kóz, z którymi chętnie się przywitałam. Ciągnie swój do swego. Teraz ponoć są tam jeszcze alpaki, chętnie więc wybiorę się tam ponownie, żeby przywitać się również z nimi. No bo kto nie kocha alpak?

Na zdjęciu widzimy szaloną kozę i trzy miłe, ładne zwierzątka.

Idąc dalej szlakiem, opuścimy zabudowania i znów trafimy do lasu. Po chwili wędrówki znajdziemy się nad Morskim Oczkiem. Tatrzańskie Morskie Oko się chowa! No, tak naprawdę to nie, ale i tak jest to całkiem urocze miejsce. Ten niewielki staw powstał podobno na skutek zalania dawnego kamieniołomu. Nie ma co jednak zbyt długo przy nim marudzić, bo mamy jeszcze spory kawałek do przejścia.

– Mamo, chcę Morskie Oko!
– Mamy Morskie Oko w domu.
Morskie Oko w domu. ↑

(żeby nie było – mnie się to Morskie Oczko i tak całkiem podoba – ma swój urok)

Po drodze zdobędziemy nawet szczyt zaliczany do Korony Parku Krajobrazowego Góry Opawskie. Olszak, bo o nim mowa, wznosi się na zawrotną wysokość 453 m n.p.m. i jest jednym z 19 wzniesień, na które musimy się wdrapać, aby zdobyć zaszczytny tytuł zdobywcy i odznakę.

Widzisz, nie byle jaka to trasa – zdobywamy nawet szczyty do Korony!

Po zdobyciu szczytu idziemy dalej i trafiamy prosto nad Żabie Oczko, czyli kolejny staw, który również powstał w wyniku zalania dawnego kamieniołomu. Ten prezentuje się moim zdaniem dużo ciekawiej, a to za sprawą otaczających go skał. Efekt jest niesamowity. Żabie Oczko zazwyczaj jest pokryte rzęsą, jednak gdy byłam tam ostatnim razem, było zamarznięte. I muszę powiedzieć, że tak prezentowało się jeszcze ciekawiej. Ostre, wysokie skały, tafla skuta lodem – no prawie jak w Grze o Tron. Prawie.

Rzut oka na Żabie Oczko z góry...

…i z dołu. Skały, lód… Tylko czekać, aż przypałęta się tu jakiś zagubiony Biały Wędrowiec.

Później szlak prowadzi nas przez zalesiony grzbiet, na którym spotkamy Karolinki, czyli kolejną malowniczą grupę skał. To zdecydowanie jedna z najciekawszych części całego szlaku. Skałki prezentują się naprawdę fantastycznie, niektóre mają bardzo ciekawe kształty, a i widoki z góry są imponujące. Podziwiać możemy między innymi Biskupią Kopę. Co ciekawe, podobno kiedyś na Karolinkach rosła samotna sosna, w pobliżu której w Noc Świętojańską rozpalano ogniska. Jeśli więc kręcą Cię takie tematy, tym bardziej odwiedź to miejsce. Palenie ognia w lesie sobie daruj, ale zawsze możesz myślami przenieść się do tamtych czasów i choć przez chwilę poczuć się jak uczestnik lub uczestniczka dawnych rytuałów.

Jeden z wielu pięknych widoczków. I skałka.

I jeszcze więcej malowniczych skałek. Co jedna, to ładniejsza.

Gdy nasycimy oczy, możemy powoli kierować się w stronę Jarnołtówka – nasza pętelka niestety niedługo się kończy. Warto było, prawda?

My po tej stosunkowo krótkiej, ale dość intensywnej trasie, byliśmy głodni. Postanowiliśmy więc sprawdzić, co ma do zaoferowania jedna z niewielu restauracji w Jarnołtówku – Włoski Smak. Padło na lasagne. W końcu po takiej wyprawie nic tak nie stawia na nogi, jak solidne danie z mięchem, sosem i makaronem. Jako że byliśmy na urlopie w czasach zarazy, restauracja oferowała jedynie jedzenie na wynos. Wzięliśmy więc nasze lasagne do pokoju, na miejscu zrobiliśmy sobie drinka z Aperolem i już mogliśmy regenerować siły. Lasagne były pyszne i bardzo sycące, Aperol też był pyszny, ale tego chyba nie muszę dodawać.

Lasagne na wynos z Jarnołtówka. Solidne bestie. Ledwo daliśmy radę wcisnąć.

Pewnie domyślasz się już, na co będzie dzisiejszy przepis. Nie, nie będziemy robić Aperola – to zostawię sobie na jakiś dzień leniwca, kiedy nie będę miała czasu albo chęci, żeby się rozpisywać. Dziś pokażę Ci, jak zrobić pyszną lasagne. Wbrew pozorom jest to bardzo proste danie. Nieco czasochłonne, to fakt, ale niemal całkowicie bezproblemowe. Idealne na weekend i nie tylko. Z podanych przeze mnie proporcji wychodzą 4 porcje – jeśli nie zjecie wszystkiego od razu, można schować resztę do lodówki i odgrzać na drugi dzień. Ja tak robię i nic strasznego się nie dzieje. A więc do dzieła!

I nasza lasagne. Ozdobiona bazylią, jak Pan Bóg przykazał. A w kieliszku tym razem nie Aperol, tylko wino.

Prosta Lasagne, której nawet Włoch Ci pozazdrości

Składniki

  • 0,5 kg mięsa mielonego – wieprzowego, wołowego, jakiego chcesz. Najważniejsze, żeby było dobrej jakości.
  • 1 puszka krojonych pomidorów.
  • 500 g passaty pomidorowej.
  • Makaron lasagne – najlepiej taki, który nie wymaga wcześniejszego podgotowania. Będzie prościej i szybciej. Weź całe opakowanie, bo liczba potrzebnych płatów zależy od wielkości naczynia żaroodpornego i ilości farszu.
  • 1 duża cebula.
  • Kilka ząbków czosnku – zależy od Twoich preferencji. Dla mnie im więcej czosnku, tym lepiej, ale Ty możesz uważać inaczej.
  • Masło – 2 łyżki do beszamelu i jeszcze trochę do wysmarowania naczynia żaroodpornego.
  • 2 łyżki mąki.
  • 2 szklanki mleka.
  • 100 g startego sera – opcjonalnie. Może to być jakiś najbardziej łajdacki ser z Biedronki albo coś lepszego – zależy od Ciebie. Świetnie sprawdza się na przykład cheddar.
  • 1 łyżka miodu.
  • Tłuszcz do smażenia – polecam oliwę.
  • Przyprawy – jakie lubisz. Ja dodaję zazwyczaj sól, pieprz, paprykę słodką, paprykę wędzoną, chili, bazylię, oregano, czosnek, czosnek niedźwiedzi, zioła prowansalskie i gałkę muszkatołową (do beszamelu).

Wykonanie

  • Rozgrzej piekarnik do 180°C i wysmaruj naczynie żaroodporne masłem.
  • Obierz cebulę i czosnek. Następnie pokrój cebulę w kostkę lub piórka, a czosnek drobno posiekaj.
  • Na patelnię wylej trochę oliwy (lub innego tłuszczu), a następnie wrzuć na nią pokrojoną cebulę i czosnek.
  • Zacznij smażyć cebulę i czosnek na małym ogniu, żeby ich nie spalić.
  • Gdy cebula zacznie się szklić, dodaj na patelnię mięso mielone.
  • Smaż mięso, cebulę i czosnek, co jakiś czas mieszając. Teraz możesz też dodać część przypraw do smaku – ja na tym etapie daję sól, pieprz, paprykę słodką i wędzoną, chili i czosnek w proszku.
  • Gdy mięso będzie usmażone, wlej na patelnię passatę i dodaj pomidory krojone. Wymieszaj.
  • Dodaj kolejne przyprawy – ja używam teraz czosnku niedźwiedziego, bazylii, oregano i ziół prowansalskich. Dodaj też łyżkę miodu – przełamie kwaśny smak pomidorów i nada potrawie ciekawszy charakter.
  • Gotuj tak powstały farsz jeszcze przez chwilę. Sprawdź, czy wszystkie smaki Ci się zgadzają i w razie potrzeby dodaj jeszcze trochę soli lub pieprzu.
  • Gdy farsz będzie gotowy, możesz zacząć “budować” lasagne. Nie czekaj, aż sos wystygnie – wprawdzie makaron po kontakcie z ciepłym jedzeniem może trochę się wygiąć, ale w niczym to nie przeszkadza, a przynajmniej nieco zmięknie. Kiedyś chciałam być sprytna i uniknąć wygięcia się makaronu. Użyłam więc wystudzonego farszu. W efekcie makaron nie zmiękł i po upieczeniu miejscami był strasznie twardy. Ucz się na moich błędach i ich nie powtarzaj.
    A więc składamy lasagne. Dno naczynia żaroodpornego wyłóż płatami makaronu. Nie musi być jakoś bardzo równo – nikt z tego strzelać nie będzie. Na makaron wyłóż część farszu. Następnie znów układaj na zmianę makaron i farsz. Z podanych proporcji zazwyczaj wychodzą mi 2-3 “piętra”, w zależności od tego, jak dzielę farsz. Pamiętaj tylko, żeby ostatnią warstwę stanowił makaron.
  • Teraz możesz przejść do przygotowania beszamelu. Jeśli chcesz zrobić sos z serem, najpierw zetrzyj ser.
  • W garnku albo rondelku rozpuść 2 łyżki masła, dodaj do niego 2 łyżki mąki i dokładnie wymieszaj, żeby nie było grudek.
  • Stopniowo wlewaj mleko, cały czas mieszając.
  • Dopraw sos solą, pieprzem, gałką muszkatałową i bazylią.
  • Mieszaj, mieszaj i jeszcze raz mieszaj. Sos musi sam z siebie zgęstnieć. Beszamel wymaga cierpliwości. Sama musiałam się tego nauczyć – wcześniej zawsze się denerwowałam, że nie gęstnieje i kombinowałam, dosypywałam mąki i odstawiałam nie wiadomo jakie czary. Niepotrzebnie. Wystarczy cierpliwie czekać. I mieszać.
  • Po około 5 minutach sos zacznie gęstnieć. Wtedy możesz dodać do niego starty ser.
  • Mieszaj dalej. Gdy beszamel zgęstnieje i będzie mieć konsystencję budyniu, to znaczy, że jest gotowy.
  • Wylej cały beszamel na mięso z makaronem.
  • Wstaw lasagne do piekarnika i piecz bez przykrycia przez około 50 minut. I tradycyjnie, sprawdzaj co jakiś czas, czy nic się nie pali. Legenda głosi, że jeśli spalisz lasagne, to w nocy nawiedzi Cię wściekły Włoch.

Po około 50 minutach lasagne będzie gotowa. Wyjmij ją z piekarnika i pokrój na mniejsze kawałki albo zjedz całą naraz – jak wolisz. Możesz też udekorować ją świeżą bazylią. “Wyłowienie” porcji i przeniesienie jej na talerz może stanowić spore wyzwanie, ale zdecydowanie warto. Taka lasagne jest naprawdę przepyszna. Prawdziwa eksplozja smaków – myślami można przenieść się do jakiegoś pięknego włoskiego miasteczka. Albo do Jarnołtówka.

Do Jarnołtówka w ogóle polecam wybrać się nie tylko myślami, ale też tak fizycznie. Opisana dzisiaj przeze mnie trasa jest zdecydowanie godna uwagi i warto się nią przejść. Jak widać, nawet na stosunkowo krótkim szlaku można trafić na całe mnóstwo ciekawych punktów. To co, kto pierwszy pod drabiną, ten wygrywa lasagne!

Udostępnij

Może zainteresuje Cię też:

Ruiny zamku Sobień w Manastercu.

Zamek Sobień w Manastercu

Zbliża się Halloween, więc przygotowałam dla Was specjalny wpis z tej okazji. Odwiedzimy dziś ruiny zamku Sobień w Manastercu, poznamy kilka ciekawych legend, a może

Czytaj więcej »
Widok na Trzy Korony.

Trzy Korony

Dziś zabiorę Was w Pieniny – tu jeszcze razem nie byliśmy. Zdobędziemy jeden z najbardziej rozpoznawalnych szczytów w Polsce, czyli Trzy Korony, przejdziemy się tajemniczym

Czytaj więcej »

5 Responses

  1. Kiedy jedziemy?
    To mogłoby się źle skończyć, zwłaszcza, że w niektórych miejscach musiałam na czworakach włazić, albo na czterech literach złazić.
    No i aby sprawiedliwości stało się zadość, muszę dodać do poprzedniego komentarza informację, że w owym czasie moja piekielna Rodzinka starała się skierować biedną seniorkę rodu do wrót piekieł w Piekiełku, i gdy seniorka stanęła pod rzeczoną drabinką patrząc bezradnie i ze strachem w górę… pomyślała sobie: „no dobra, bierzmy byka za robi”. Gdy wspinać się zaczęła, niecna progenitura młodsza, położywszy łapy na poręczach schodów do piekła czy nieba jak kto woli… trząść sprzętem zaczęła, że starszej pani gibis (gdyby go miała) wypaść mógł ze strachu. Na szczęście zęby na miejscu pozostały, młodsze dziecię za wybryk po uszach oberwało i cel wszyscy osiągnęli.
    Miejsce genialne i przed autorkę genialnie opisane. Jeśli się obawiasz (tak jak ja) wyleźć na Orlą Perć czy jakąkolwiek inną straszną Perć,  to na Gwarkową śmiało się pchaj. Pięknie jest…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.